Stan łaski uświęcającej to pojęcie w katolickiej teologii, które odnosi się do duchowego stanu duszy, w którym osoba jest w łączności z Bogiem i posiada łaskę uświęcającą. Stan ten oznacza, że dusza jest wolna od grzechu ciężkiego, a Boża łaska jest w niej obecna. W katolickiej nauce, dusza, która jest w stanie łaski

Jak trudno jest zawierzyć się łasce Bożej, zwłaszcza wtedy, gdy wydarzenia w naszym życiu kolidują z naszymi osobistymi planami. Tymczasem jest to niezbędnie konieczne do zbawienia. Trzeba by jeszcze wiedzieć, czym jest prawdziwie zawierzenie Bożej Opatrzności!Wiedzą o tym wszyscy ratownicy: gdy niesie się pomoc osobie tonącej, największe zagrożenie stanowią jej wysiłki, by się uratować. Strach, chęć, by za wszelką cenę utrzymać się na wodzie prowokują często chaotyczne ruchy. Taka osoba szarpie się lub chwyta desperacko swojego wybawcy, co bardzo skutecznie utrudnia mu płynięcie. Dokładnie w taki sposób zachowujemy się często wobec pozwolić Mu się ocalić, próbujemy kierować rzeczami po naszej myśli. Z powodu lęku lub dumy (a często mieszanki jednego i drugiego) nie zgadzamy się, by Mu się poddać, powierzyć się w zaufaniu. Jak tonący, który próbuje oddychać, tak każdy człowiek próbuje być szczęśliwy. To głęboko zapisane w nas pragnienie. I to pragnienie jest dobre, ponieważ pochodzi od Boga. Czy wierzymy jednak, że On wie lepiej niż ktokolwiek inny, co jest potrzebne do szczęścia naszego i naszych dzieci?Zawierzenie nie jest tchórzostwem ani lenistwemGdy odrzucamy zawierzenie się Bożej miłości, to tak, jakbyśmy mówili Mu „Wiem lepiej od Ciebie, czego potrzebuję, czego potrzebuje moja rodzina”. Jesteśmy jak tonący, który odrzuca proponowaną mu pomoc, ponieważ boi się i usiłuje utrzymać nad wodą za wszelką cenę, nie widząc, że ten, kto go ratuje, wie co ma robić, by pozwolić mu dotrzeć na stały ląd. A jednak nie możemy bezczynnie czekać na za bardzo nas szanuje, by dać nam szczęście, ot tak. Chce nas włączyć w swoje dzieło miłości i dlatego daje nam pragnienia, wolność i liczne talenty, byśmy budowali Jego Królestwo. Jednak niech te talenty nie przesłonią nam prawdy, że sami z siebie nic nie możemy. Wszystko otrzymujemy od Pana, bez Niego jesteśmy niczym i nic nie możemy każdym razem, gdy o tym zapominamy, odrzucamy możliwość zawierzenia się Jemu. Często mylimy niezależność i wolność, stwierdzając: „Nie potrzebuję nikogo, doskonale sam(a) daję sobie radę”. Sądzimy, że jesteśmy bardzo silni i zdolni wiele uczynić, podczas gdy tak naprawdę jesteśmy całkowicie i zupełnie istnieje również inne niebezpieczeństwo – Zły. Jest niezwykle sprytny i próbuje zawsze kusić nas do zła pod pozorami dobra. Dlatego też osoba leniwa będzie kuszona, by swoją bierność usprawiedliwić rzekomym zaufaniem Opatrzności: „Nie ma sensu, żebym ja się trudził, bo Bóg zatroszczy się o nas”. Podobnie będzie myśleć osoba tchórzliwa, uciekając w modlitwę, aby uniknąć konfrontacji konkretnego zobowiązania i nieuniknionych zmian, jakie ze sobą niesie: „Panie, liczę na Ciebie, ponieważ, przede wszystkim nie chcę, byś prosił mnie o jakieś działanie”. A tymczasem zawierzenie nie jest ani lenistwem, ani nie jest postawą oderwanych od rzeczywistości ludziWcielenie sprawia, że stąpamy mocno po ziemi i nie ma innego sposobu, by spotkać Pana i służyć Mu, inaczej, jak żyjąc w codzienności, w najbardziej prozaicznych aspektach tego życia. Nie wystarczy powtarzać: „Panie, Panie, dziękujemy, że się o nas troszczysz!”. Oczywiście, uwielbienie jest też modlitwą tego, kto zawierza się Bożej jedynym sposobem na zweryfikowanie autentyczności tego uwielbienia jest skonfrontowanie Go z rzeczywistością. Stawianie sobie właściwych pytań: „Czy moje uwielbienie ogranicza się do czasu modlitwy czy zmienia sposób w jaki traktuję moje osobiste sprawy, rozwiązuję trudności rodzinne, przyjmuję troski finansowe, buduję moje plany na przyszłość itp.?”.„Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18, 3). Jeśli nie zgadzamy się na to, by powierzyć się Ojcu z absolutną ufnością małego dziecka, jeśli nie zgadzamy się, by w ręce Ojca powierzyć wszystko – wszystkie nasze pragnienia, nasze plany, nasze troski, tych, których kochamy, a nawet nasze grzechy – nie będziemy mogli wejść do Królestwa Bożego. Nie będziemy mogli skosztować szczęścia w tym Królestwie, obiecanego już tu na ziemi tym, którzy mają serce PonsardCzytaj także:Covid-19 – modlitwa zawierzenia św. Jana Pawła II dla osób w podeszłym wiekuCzytaj także:„O dobra Matko, strzeż mnie jako Twojej własności”. Akt pełnego zawierzenia Maryi

Znajdź więcej odpowiedzi. Zadaj pytanie. Łaskę Bożą pomaga nam odzyskać szczera spowiedź i przystąpienie do komunii świętej a także regularne chodzenie do kościoła i modlitwa .
Zbawienie możemy otrzymać, jeżeli spełniamy wolę Boga i zachowujemy Jego przykazania. Ażebyśmy to mogli uczynić, Bóg udziela nam ze swej strony pomocy, czyli obdarza nas swą łaską. Według Katechizmu Kościoła Katolickiego1996 Nasze usprawiedliwienie pochodzi z łaski Bożej. Łaska jest przychylnością, darmową pomocą Boga, byśmy odpowiedzieli na Jego wezwanie: stali się dziećmi Bożymi (Por. J 1,12-18), przybranymi synami (Por. Rz 8,14-17), uczestnikami natury Bożej (Por. 2 P 1,3-4) i życia wiecznego (Por. J 17,3).1997 Łaska jest uczestniczeniem w życiu Boga; wprowadza nas w wewnętrzne życie Trójcy Świętej. Przez chrzest chrześcijanin uczestniczy w łasce Chrystusa, Głowy swego Ciała. Jako "przybrany syn" chrześcijanin może odtąd nazywać Boga "Ojcem", w zjednoczeniu z Jedynym Synem. Otrzymuje on życie Ducha który tchnie w niego miłość i buduje Powołanie do życia wiecznego ma charakter nadprzyrodzony. Zależy ono całkowicie od darmowej inicjatywy Boga, gdyż tylko On sam może się objawić i udzielić siebie. Przerasta ono zdolności rozumu i siły ludzkiej woli oraz każdego stworzenia (Por. I Kor 2,7-9).1999 Łaska Chrystusa jest darem darmo danym, przez który Bóg obdarza nas swoim życiem wlanym przez Ducha Świętego do naszej duszy, by ją uleczyć z grzechu i uświęcić. Jest to łaska uświęcająca lub przebóstwiająca, otrzymana na chrzcie. Jest ona w nas źródłem dzieła uświęcenia (Por. J 4,14; 7,38-39):Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne, minęło, a oto wszystko stało się nowe. Wszystko zaś to pochodzi od Boga, który pojednał nas z sobą przez Chrystusa (2 Kor 5, 17-18).2000 Łaska uświęcająca jest darem habitualnym, stałą i nadprzyrodzoną dyspozycją udoskonalającą samą duszę, by uzdolnić ją do życia z Bogiem i do działania mocą Jego miłości. Rozróżnia się łaskę habitualną, czyli trwałe uzdolnienie do życia i działania zgodnego z Bożym wezwaniem, oraz łaski aktualne, które oznaczają interwencję Bożą bądź na początku nawrócenia, bądź podczas dzieła Już przygotowanie człowieka na przyjęcie łaski jest dziełem łaski. Jest ona konieczna, by pobudzać i podtrzymywać naszą współpracę w usprawiedliwianiu przez wiarę i w uświęcaniu przez miłość. Bóg dopełnia w nas to, co zapoczątkował, "bo zapoczątkowuje – sprawiając swoim działaniem, abyśmy chcieli, a dopełnia – współdziałając z naszą, już nawróconą, wolą" (Św. Augustyn, De gratia et libero arbitrio, 17: PL 44, 901):Z pewnością my także działamy, ale współdziałamy z Bogiem, który działa. Wyprzedziło nas bowiem Jego miłosierdzie, abyśmy zostali uzdrowieni, i wciąż podąża za nami, abyśmy raz doznawszy uzdrowienia, stale byli ożywiani; wyprzedza nas, abyśmy byli wzywani, podąża za nami, abyśmy zostali okryci chwałą; wyprzedza nas, abyśmy żyli wedle pobożności, podąża za nami, abyśmy wiecznie żyli z Bogiem, gdyż bez Niego nic nie możemy uczynić (Św. Augustyn, De natura et gratia, 31: PL 44, 264).2002 Wolna inicjatywa Boga domaga się wolnej odpowiedzi człowieka, gdyż Bóg stworzył człowieka na swój obraz, udzielając mu wraz z wolnością zdolności poznania Go i miłowania. Dusza tylko w sposób wolny może wejść w komunię miłości. Bóg dotyka bezpośrednio serca człowieka i wprost je porusza. Złożył On w człowieku pragnienie prawdy i dobra, które jedynie On może zaspokoić. Obietnice "życia wiecznego" odpowiadają, ponad wszelką nadzieją, temu pragnieniu:Gdy dokonałeś wszystkich dzieł i ujrzałeś, że są one bardzo dobre – siódmego dnia odpocząłeś. Odczytujemy to w Twojej Księdze jako zapowiedź, że i my po naszych dziełach, które są bardzo dobre, gdyż Ty dałeś nam łaskę do ich wypełnienia, w szabacie życia wiecznego odpoczniemy w Tobie (Św. Augustyn, Confessiones, XIII, 36, 51).2003 Łaska jest najpierw i przede wszystkim darem Ducha, który usprawiedliwia nas i uświęca. Jednak łaska obejmuje także dary, których Duch nam udziela, by włączyć nas w swoje dzieło, uzdolnić do współpracy w zbawianiu innych i we wzroście Ciała Chrystusa, czyli Kościoła. Tymi darami są łaski sakramentalne, czyli dary właściwe różnym sakramentom. Są to ponadto łaski szczególne, nazywane również charyzmatami, zgodnie z greckim pojęciem użytym przez św. Pawła, które oznacza przychylność, darmowy dar, dobrodziejstwo (Por. Sobór Watykański II, konst. Lumen gentium, 12). Niezależnie od ich charakteru, niekiedy nadzwyczajnego jak dar czynienia cudów czy dar języków, charyzmaty są ukierunkowane na łaskę uświęcającą i mają na celu dobro wspólne Kościoła. Pozostają one w służbie miłości, która buduje Kościół (Por. 1 Kor 12).2004 Wśród łask szczególnych należy wymienić łaski stanu, które towarzyszą wykonywaniu odpowiedzialnych zadań życia chrześcijańskiego i posług wewnątrz Kościoła:Mamy zaś według udzielonej nam łaski różne dary: bądź dar proroctwa – [do stosowania] zgodnie z wiarą; bądź to urząd diakona – dla wykonywania czynności diakońskich; bądź urząd nauczyciela – dla wypełniania czynności nauczycielskich; bądź dar upominania – dla karcenia. Kto zajmuje się rozdawaniem, [niech to czyni] ze szczodrobliwością; kto jest przełożonym, [niech działa] z gorliwością; kto pełni uczynki miłosierdzia, [niech to czyni] ochoczo (Rz 12, 6-8).2005 Łaska, należąc do porządku nadprzyrodzonego, wymyka się naszemu doświadczeniu i może być poznana jedynie przez wiarę. Tak więc nie możemy opierać się na naszych odczuciach czy naszych uczynkach, by na ich podstawie wnioskować, że jesteśmy usprawiedliwieni i zbawieni (Por. Sobór Trydencki: DS 1533-1534). Jednak, zgodnie ze słowami Chrystusa: "Poznacie ich po ich owocach" (Mt 7,20), rozważanie dobrodziejstw Boga w naszym życiu i w życiu świętych daje nam pewność, że łaska działa w nas i pobudza nas do coraz większej wiary oraz do postawy ufnego z najpiękniejszych przykładów tej postawy znajdujemy w odpowiedzi, jakiej udzieliła św. Joanna d'Arc na podchwytliwe pytanie sędziów kościelnych: "Zapytana, czy sądzi, że jest w stanie łaski Bożej, odpowiada: „Jeśli nie jestem, oby Bóg zechciał mnie do niego wprowadzić; jeśli jestem, oby Bóg zechciał mnie w nim zachować” (Joanna d'Arc, Actes du procès).ZasługaW zgromadzeniu świętych jaśnieje Twoja chwała, bo dzięki Twojej łasce zdobyli zasługi, które nagradzasz60Mszał Rzymski, Prefacja o świętych, cytuje "Doktora łaski"; (por. św. Augustyn, Enarratio in Psalmos, 102, 7).2006 Pojęcie "zasługa" oznacza na ogół należną zapłatę ze strony wspólnoty lub społeczności za działanie jednego z jej członków, uznane za dobre lub szkodliwe, zasługujące na nagrodę lub karę. Zasługa wynika z cnoty sprawiedliwości, zgodnie z zasadą równości, która nią W znaczeniu ściśle prawnym nie istnieje ze strony człowieka zasługa względem Boga. Nierówność między Nim a nami jest niezmierna, ponieważ wszystko otrzymaliśmy od Niego jako naszego Zasługa człowieka u Boga w życiu chrześcijańskim wynika z tego, że Bóg w sposób dobrowolny postanowił włączyć człowieka w dzieło swojej łaski. Ojcowskie działanie Boga jest pierwsze dzięki Jego poruszeniu; wolne działanie człowieka jest wtórne jako jego współpraca, tak że zasługi dobrych uczynków powinny być przypisane najpierw łasce Bożej, a dopiero potem wiernemu. Zasługa człowieka powraca zatem do Boga, odkąd jego dobre uczynki mają swoje źródło w Chrystusie z natchnień i pomocy Ducha Przybrane synostwo, czyniąc nas przez łaskę uczestnikami natury Bożej, może nam udzielić – w konsekwencji darmowej sprawiedliwości Bożej –prawdziwej zasługi. Jest to prawo łaski, absolutne prawo miłości, które czyni nas "współdziedzicami" Chrystusa i godnymi otrzymania "obiecanego dziedzictwa życia wiecznego" (Sobór Trydencki: DS 1546). Zasługi naszych dobrych uczynków są darami dobroci Bożej (Por. Sobór Trydencki: DS 1548). "Najpierw została dana łaska; teraz zwracamy to, co się należy... Twoje zasługi są właśnie darami Bożymi" (Św. Augustyn, Sermones, 298, 4-5: PL 38, 1367).Dalszy ciąg na następnej stronie

Napisz, co pomaga nam odzyskać łaskę bożą. October 2018 2 24 report. Opublikowano 13.05.2018 na ten temat religia from guest. Source: brainly.pl.

Szwed Sylwia "Mundra" to zapis dziesięciu rozmów z położnymi. Najstarsza ma ponad dziewięćdziesiąt lat i pierwsze porody przyjmowała podczas II wojny światowej, najmłodsza – dwadzieścia sześć i pracowała w szpitalu w Tanzanii. Należą do różnych środowisk, mają odmienne doświadczenia i światopogląd. Opowiadają o cudzie narodzin, o ogromnej sile, którą natura obdarzyła każdą matkę, ale także o ciemnej stronie swojego zawodu – poronieniach, aborcjach, powikłaniach okołoporodowych, przemocy wobec rodzących. Poruszają wiele aktualnych i kontrowersyjnych tematów – problem medykalizacji porodu, odejścia od natury, cesarskiego cięcia na życzenie czy zapłodnienia in vitro. To książka o mundrości natury i kulturowej sile kobiety. "Kiedy w 1983 roku rodziłam swoją pierwszą córkę, do kobiety, która była przypięta pasami do łoża boleści na sali porodowej po mojej prawej stronie, położne krzyczały: „Ty krowo!” (bo krowa ryczy). Do kobiety po lewej: „Ty świnio!” (bo się spasła). Ja ze strachu byłam cicho, co okazało się złą taktyką, bo nikt się mną nie zajął. Tak wtedy wyglądały polskie szpitale. Pełne odcięcie od rodziny, dziecko na osobnej sali. Ale już wtedy po korytarzu krzątała się niesamowita osoba, która usiłowała pomóc w rozpoczęciu karmienia piersią. Oficjalnie – ledwie ją tolerowano, ale to była jaskółka zmian. Wspominam ją z wdzięcznością do tej pory. W latach dziewięćdziesiątych nastąpiła rewolucja w podejściu do rodzących. Nowe metody, porody rodzinne i domowe, możliwość poruszania się i wyboru pozycji, dziecko razem z matką, nastawienie na pomoc (a nie przemoc). Przez pewien czas wydawało się, że ta zmiana jest jednym z niewątpliwych i wymiernych efektów demokracji. Można było zobaczyć w porodzie kluczowy moment egzystencji. Rola położnej się zmieniła: to już nie jest wykonawczyni odgórnych instrukcji, ale doświadczona przewodniczka, która wie, że potrzebna jest współpraca z rodzącą. Ba! W grę wchodzą nawet uczucia, bo pozwalają pozbyć się lęku, który blokuje otwarcie. Jesteśmy w tej chwili w dziwnym momencie. Z jednej strony – poszukiwania poziomu reakcji instynktownych i nurt ekologiczny. Z drugiej – coraz większa medykalizacja porodu, rosnąca liczba cesarskich cięć. To, co mają do powiedzenia położne, z którymi rozmawia Sylwia Szwed, pozwala wśród sprzeczności odnaleźć pewien ład. Nie bez przyczyny w różnych kulturach tradycyjnych przypisywano akuszerkom mądrość, a nawet dostęp do ciemnych sił. One stoją u początku życia, widzą splot bólu i nadziei." Anna Nasiłowska "Najstarszy zawód świata. Przez całe lata nisko ceniony, zdegradowany, zdewaluowany. Dziś pomału wraca na należne mu miejsce. Położna. Pierwszy człowiek, z którym styka się nowo narodzone dziecko. To na położne Sylwia Szwed kieruje reflektor, rozmawiając z trzema pokoleniami kobiet, które postanowiły przyjmować dzieci przychodzące na świat. Dzięki tym rozmowom dowiadujemy się, że ten zawód wymaga nie tylko wrażliwości, ale również odwagi, niezależności i siły. Dobrze, że ta książka pomaga nam to docenić." Justyna Dąbrowska Opinie: Wystaw opinię Ten produkt nie ma jeszcze opinii Koszty dostawy: Odbiór osobisty zł brutto Kurier DPD zł brutto Paczkomaty InPost zł brutto Orlen Paczka zł brutto Kurier InPost zł brutto Kod producenta: 9788381915298 "Mundra" to zapis dziesięciu rozmów z położnymi. Najstarsza ma ponad dziewięćdziesiąt lat i pierwsze porody przyjmowała podczas II wojny światowej, najmłodsza – dwadzieścia sześć i pracowała w szpitalu w Tanzanii. Należą do różnych środowisk, mają odmienne doświadczenia i światopogląd. Opowiadają o cudzie narodzin, o ogromnej sile, którą natura obdarzyła każdą matkę, ale także o ciemnej stronie swojego zawodu – poronieniach, aborcjach, powikłaniach okołoporodowych, przemocy wobec rodzących. Poruszają wiele aktualnych i kontrowersyjnych tematów – problem medykalizacji porodu, odejścia od natury, cesarskiego cięcia na życzenie czy zapłodnienia in vitro. To książka o mundrości natury i kulturowej sile kobiety. "Kiedy w 1983 roku rodziłam swoją pierwszą córkę, do kobiety, która była przypięta pasami do łoża boleści na sali porodowej po mojej prawej stronie, położne krzyczały: „Ty krowo!” (bo krowa ryczy). Do kobiety po lewej: „Ty świnio!” (bo się spasła). Ja ze strachu byłam cicho, co okazało się złą taktyką, bo nikt się mną nie zajął. Tak wtedy wyglądały polskie szpitale. Pełne odcięcie od rodziny, dziecko na osobnej sali. Ale już wtedy po korytarzu krzątała się niesamowita osoba, która usiłowała pomóc w rozpoczęciu karmienia piersią. Oficjalnie – ledwie ją tolerowano, ale to była jaskółka zmian. Wspominam ją z wdzięcznością do tej pory. W latach dziewięćdziesiątych nastąpiła rewolucja w podejściu do rodzących. Nowe metody, porody rodzinne i domowe, możliwość poruszania się i wyboru pozycji, dziecko razem z matką, nastawienie na pomoc (a nie przemoc). Przez pewien czas wydawało się, że ta zmiana jest jednym z niewątpliwych i wymiernych efektów demokracji. Można było zobaczyć w porodzie kluczowy moment egzystencji. Rola położnej się zmieniła: to już nie jest wykonawczyni odgórnych instrukcji, ale doświadczona przewodniczka, która wie, że potrzebna jest współpraca z rodzącą. Ba! W grę wchodzą nawet uczucia, bo pozwalają pozbyć się lęku, który blokuje otwarcie. Jesteśmy w tej chwili w dziwnym momencie. Z jednej strony – poszukiwania poziomu reakcji instynktownych i nurt ekologiczny. Z drugiej – coraz większa medykalizacja porodu, rosnąca liczba cesarskich cięć. To, co mają do powiedzenia położne, z którymi rozmawia Sylwia Szwed, pozwala wśród sprzeczności odnaleźć pewien ład. Nie bez przyczyny w różnych kulturach tradycyjnych przypisywano akuszerkom mądrość, a nawet dostęp do ciemnych sił. One stoją u początku życia, widzą splot bólu i nadziei." Anna Nasiłowska "Najstarszy zawód świata. Przez całe lata nisko ceniony, zdegradowany, zdewaluowany. Dziś pomału wraca na należne mu miejsce. Położna. Pierwszy człowiek, z którym styka się nowo narodzone dziecko. To na położne Sylwia Szwed kieruje reflektor, rozmawiając z trzema pokoleniami kobiet, które postanowiły przyjmować dzieci przychodzące na świat. Dzięki tym rozmowom dowiadujemy się, że ten zawód wymaga nie tylko wrażliwości, ale również odwagi, niezależności i siły. Dobrze, że ta książka pomaga nam to docenić." Justyna Dąbrowska AutorSzwed Sylwia Językpolski WydawnictwoCzarne ISBN9788381915298 Rok wydania2022 Wydanie2 Liczba stron304 OprawaTwarda Typ publikacjiKsiążka -17% This is Cezanne Paul Cezanne challenged convention and pioneered new possibilities in painting. He was remarkable for his ability to perceive and paint aspects of everyday life in ways that revealed dynamic yet deeply harmonious visions of the world. But the intellectual and emotional difficulties of his achievements were considerable. Mainly self-taught, most of his career was plagued by rejection. The critics, and the public, disliked his paintings, and in 1884 Cezanne declared that Paris, the centre of the nineteenth-century art world, had defeated him. Repeatedly, he retreated into self-doubt and bad temper. This book follows Cezanne on his extraordinary artistic journey, focusing on his formative discoveries, made not in the flashy, fashionable metropolis of Paris but in provincial and rural France, often in isolation. -5% -35% Perska zazdrość Nowa książka autorki bestselleru „Byłam służącą w arabskich pałacach". Znana z kart „Perskiej miłości” Joanna, żona bogatego kuwejckiego biznesmena Alego, wiedzie ekskluzywne, przepełnione przyjemnościami życie. Razem ze swoją amerykańską przyjaciółką, Angeliką, świetnie bawi się w Dubaju, w którym odwiedza najdroższe sklepy, restauracje i hotele. Ale co się dzieje, gdy luksus przez duże L przysłoni inne wartości? A ukochany, dbający o rodzinę mąż nagle zainteresuje się inną kobietą? Joanna niespodziewanie musi stawić czoło pełnej dramatyzmu sytuacji, która może doprowadzić do tragedii jej małżeństwo i trójkę dorastających dzieci. Czy potrafi uchronić siebie i swoją rodzinę przed katastrofą? Czy zdradę można wybaczyć? I jak potoczyły się dalsze losy Lidki, bohaterki „Perskiej miłości”? Laila Shukri po raz kolejny z właściwą sobie wnikliwością i barwnością odsłania najbardziej strzeżone tajemnice Orientu, w tym również dawnych i współczesnych haremów. Laila Shukri – ukrywająca się pod pseudonimem pisarka jest znawczynią Wschodu, Polką podróżującą i mieszkającą w krajach arabskich. Obecnie mieszka w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, ale już planuje swoją dalszą podróż. Niezależnie od tego, czy zatrzyma się na dłużej w położonej na pustyni oazie, czy w ociekającym luksusem hotelu, udaje jej się dotrzeć do najgłębszych sekretów świata arabskiego. Po całym dniu uwielbia zasiąść na tarasie i napić się campari. W 2014 roku ukazał się jej debiut powieściowy „Perska miłość”, który podbił serca polskich czytelniczek. -39% Życie w obecności Boga Jak żyć w obecności Boga? Co zrobić, by modlitwa była czymś tak naturalnym jak oddech? Czy kontemplacja może być porywająca? Ojciec Franz Jalics SJ był cenionym na całym świecie kierownikiem duchowym, mistrzem modlitwy kontemplacyjnej i autorem poczytnych książek. W czasie swoich podróży po świecie odkrywał zakorzenione w człowieku głębokie pragnienie przebywania w obecności Boga. W odpowiedzi pokazywał, w jaki sposób sam odkrywał Boga w swoim życiu i jak mu w tym pomogły ćwiczenia ignacjańskie. Staram się poprowadzić uczestników do osiągnięcia stanu pełnej ciszy, w którym bez szczególnego zastanawiania się czy religijnego natchnienia zwyczajnie przebywają w obecności Boga. Modlitwa to spotkanie z Panem. (...) Tworzy ją i podtrzymuje nie wysiłek człowieka, ale przede wszystkim miłość Boga, który w cudowny sposób wkracza do naszego życia i niejednokrotnie w krótkim czasie doprowadza do tego, czego ludzkim staraniem nie byliśmy w stanie osiągnąć. Publikacja powstała na okoliczność 90. urodzin Franza Jalicsa SJ (1927-2021). W Polsce ukazały się następujące tytuły autora: Kontemplacja (2017), Towarzyszenie duchowe (2017), Rozwój duchowy (2019), Praktyka modlitwy (2020). -41% Noc strachów Była sobie czarna, czarna droga, która prowadziła przez czarną, czarną noc. A na końcu tej czarnej, czarnej drogi rosła wielka stara grusza. A przy tej wielkiej starej gruszy stał koślawy domek z desek. A przed tym koślawym domkiem płonęło małe ognisko. A wokół tego małego ogniska siedziało kilkoro przyjaciół. A każdy z tych przyjaciół miał do opowiedzenia niesamowitą historię... -38% Pod mikroskopem Czy żywność GMO zmienia nasze geny? Czy antybiotyki szkodzą na jelita? Czy możemy wyleczyć się, stosując homeopatię? Czy jedzenie z mikrofalówki szkodzi? Czy kawa wypłukuje magnez, a jego brak powoduje skurcze mięśni? Czy przeziębiamy się na skutek zimna? Nie wszystko, w co wierzysz, jest prawdą. Autor tej książki wnikliwie przygląda się powszechnym przekonaniom dotyczącym zdrowia i medycyny. Szuka źródeł, wyjaśnia, rozkłada na czynniki pierwsze. W natłoku informacji trudno odróżnić fakty od mitów. To, co nam pomaga, od tego, co szkodzi. Teorie spiskowe od rzetelnej wiedzy. A stawka jest wysoka – jest nią nasze zdrowie. Poznaj największe absurdy medyczne ostatnich lat. Przyjrzyj się im pod mikroskopem! Patryk Nowak – diagnosta laboratoryjny, absolwent Akademii Medycznej we Wrocławiu (obecnie Uniwersytetu Medycznego) na kierunku analityka medyczna. Studia ukończył z wyróżnieniem. Od 2010 roku pracuje w Zakładzie Patomorfologii i Cytologii Klinicznej Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu. Interesuje się analityką medyczną, zdrowiem człowieka i czynnikami, które na nie wpływają, w tym żywieniem. Ufa nauce. Popiera szczepienia, nie kontestuje żywności GMO, nie boi się technologii Wi-Fi czy 5G. Wierzy w dowody oparte na faktach. Od 2015 roku prowadzi na YouTubie kanał edukacyjny Pod Mikroskopem. Skupia on już ponad 140 tysięcy subskrybentów i zawiera ponad 600 filmów mających prawie 35 milionów odsłon.
64 osoby uznały to za pomocne. radek200111. report flag outlined. Cele osiągnąć pomaga nam motywacja osób najbliższych, świadomość, która nas nie zawozi tylko jeszcze bardziej pomaga nam w dążeniu do celu, cierpliwość, wytrwałość, wytrzymałość. Cele utrudnia nam lenistwo, brak motywacji, brak czasu, ciągła nauka, praca
PRZEDMOWACiężka, nieuleczalna choroba i bliskość śmierci, grożąca nam lub szczególnie bliskiej, ukochanej osobie, stają się źródłem wielkich cierpień i przewartościowań w stosunku do siebie, bliskich, otoczenia, Boga. Śmiertelna choroba zakłóca czynności całego organizmu, przynosi dokuczliwe, niekiedy bezmierne dolegliwości i wyzwala wiele negatywnych emocji: gniew, smutek, złość, rezygnację, wreszcie zwykły ludzki strach przed konaniem w cierpieniach i samotności, utratą godności, zdaniem się na łaskę i niełaskę innych się stać ciężarem dla bliskich, a zarazem odrzucenia przez personel medyczny, który uzna nasz przypadek za nasze życie nadal ma sens, czy odczucie zwolnienia z życia przeżywane przez Joannę Drażbę naszą 23-letnią, chorą poetkę, umierającą z powodu choroby nowotworowej musi nieodłącznie towarzyszyć ludziom umierającym? Czy to życie pogrążone w cierpieniu, odarte z nadziei ma sens, czy warto żyć? Co mnie jeszcze złego może spotkać, zanim umrę, pytała nasza bliska śmierci nauczycielka, przewodniczka po cierpieniach dziecka, 13-letnia chora Natalia, mówiąc po przeczytaniu wierszy i pamiętników Joanny Drażby – „Joasia więcej cierpiała ode mnie...”.Umieraniu towarzyszą cierpienia duchowe, egzystencjalne; świadomość nieustannie atakują dręczące pytania: od najprostszych – Dlaczego właśnie ja? – po skomplikowane zagadki ontologiczne dotyczące istoty bytu – Czy umrze tylko moje ciało? Czy spotkam tam moich bliskich?Okres umierania to wielkie dramatyczne przeżycie budzące potrzebę zwierzeń, wołanie o obecność bliskiej, ukochanej osoby, przyjaźń, bliskich i opieka nad nieuleczalnie chorymi przygotowują także nas do naszego umierania i śmierci. W pamięci mam słowa Marka, pacjenta Hospicjum Palium, skierowane do studentów V roku Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu: Ja już się nie wyleczę z tej śmiertelnej choroby, jednak pobyt tutaj w Hospicjum Dziennym pozwoli mi odzyskać równowagę i wrócić do pewnej normalności, i pomóc w odzyskaniu przekonania, że nadal mogę cieszyć się życiem, że jestem ważny dla innych. Swoje cierpienie przedstawiłem na obrazie, który ciągle tak jak moje życie jest niedokończony; w czerni smutku – zawieszony jest snop światła – nadzieja, a te czerwone, raniące mnie ostrza wyobrażają wpływ choroby na wszystkie obszary mojej osoby – ciało, psychikę, duszę; na końcu każdej czerwonej strzały zawieszona jest moja łza. Pamiętajcie Państwo, aby się spieszyć i nie zmarnować żadnego ofiarowanego nam dnia, każdy z nich jest ludzie, którzy wkrótce umrą, chcą rozmawiać o swoich potrzebach, czy też pogrążeni w smutku i rozpaczy, powinni być odseparowani od bliskich i otoczenia? Czy należy narażać innych na udrękę przeżywania cierpień, które są udziałem umierających? Czy też wręcz przeciwnie, należy przełamać tę ciszę – zmowę milczenia? Szukamy ciągle wzorców, wskazówek – jak rozmawiać, pomagać, okazywać cierpliwość, zrozumienie, wsparcie i miłość tym, którzy są „beznadziejnie chorzy” – skazani jeszcze za życia na izolację, wezwanie do przełamania milczenia wokół osób umierających, pogrążonych w cierpieniu, nieśmiało upominających się o swoje prawa, znaczenie i godność w obliczu nieuleczalnej choroby i śmierci, podjęła przed ponad 30 laty Elisabeth Kübler-Ross – lekarz psychiatra pracująca w jednym z wielkich szpitali amerykańskich w Chicago. Prowadzone przez ponad dwa lata, nagrywane na taśmy rozmowy z umierającymi dzięki wielu walorom osobowościowym Autorki – jej wrażliwości, empatii, intuicji oraz naturalnym potrzebom chorych do dzielenia się swoimi przeżyciami, historiami cierpień – sprawiły, że przy współpracy innych inspirujących i współpracujących osób powstała ta jedyna w swoim rodzaju pełna życia książka – przepełniona niezbywalnymi prawdami o ludzkim cierpieniu, umieraniu, nadziei i miłości do Boga i o śmierci i umieraniu wydane po raz pierwszy w USA w 1969 r. zapoczątkowały wielki przełom w dotychczasowych sposobach kontaktowania się ze zbliżającymi się do kresu życia chorymi i wyznaczyły podstawy współczesnej psychotanatologii i psychoonkologii; można również sądzić, że wywarły znaczny wpływ na obserwowany w latach siedemdziesiątych w Stanach Zjednoczonych rozwój opieki hospicyjnej. Warto tu wspomnieć, że rozpoczęte w 1965 roku przez Elisabeth Kübler-Ross spotkania z umierającymi o dwa lata wyprzedziły wielkie wydarzenie, jakim było otwarcie przez Cicely Saunders pierwszego nowoczesnego ośrodka holistycznej, wszechstronnej opieki nad ludźmi umierającymi – Hospicjum św. Krzysztofa w Sydenham – w południowej dzielnicy przez Autorkę – często w towarzystwie kapelana – seminaria, podczas których chorzy przekazywali swoje historie cierpienia studentom, pielęgniarkom, pracownikom socjalnym, zapoczątkowały również ważny etap w edukacji personelu medycznego i administracyjnego. Rolę ekspertów nauczających w tej szczególnie ważnej dziedzinie, jaką jest psychotanatologia, przejęli bliscy śmierci chorzy. Stali się oni niezrównanymi nauczycielami dla wszystkich tych, którzy winni opiekować się umierającymi osobami, ale również dla E. Kübler-Ross – doświadczonego, dobrze przygotowanego do pracy z chorymi lekarza-psychiatry, a przy tym osoby obdarzonej wielką wrażliwością, serdecznością i umiejętnością słuchania, życzliwą dla chorych i ich Jej empatii i stale wzrastającej wiedzy o życiu będącym częścią umierania, talentowi narratorskiemu i pisarskiemu, ta pierwsza książka oparta na autentycznych relacjach umierających chorych zapoczątkowała nowy, odkrywczy etap otwartego komunikowania się z „beznadziejnie chorymi”, pomagając zrozumieć skalę cierpień i potrzeb nie ograniczających się do pielęgnacji i wyłącznie medycznego działania lekarskiego. Uświadomiony został szerokiemu gronu pracowników służby zdrowia i czytelników cały obszar doznań, problemów i potrzeb chorych i ich rodzin dotyczących psychiki, społecznego bytu i stało się poznanie przeżywanych przez zagrożonych śmiercią ludzi emocji – lęków, obaw przekraczających to wszystko, co było w programach nauczania studentów; E. Kübler-Ross przedstawiła w swojej książce cierpienia i potrzeby osób umierających oraz koncepcje etapów osobowościowego dojrzewania do śmierci. Ten klasyczny podział zachowań – postaw ludzi, którzy stają twarzą w twarz z nieuleczalną chorobą, własną lub osoby najbliższej, stał się powszechnie uznawanym wzorcem pomocnym w zrozumieniu postaw umierających. Hiobowa wieść – uświadomienie sobie zagrożenia bliską śmiercią – wywołuje po wstępnym krótkotrwałym okresie oszołomienia, odrętwienia, pustki, łańcuch krócej łub dłużej trwających reakcji, takich jak odrzucenie, zaprzeczenie gorzkiej prawdy, wreszcie złość i bunt, które kolejno przechodzą w okres targowania się z ludźmi i Bogiem o zmianę decyzji – przepełniony najczęściej fałszywymi nadziejami na wyleczenie lub choćby poprawę, wreszcie okres wielkiego smutku i przygnębienia. Te adaptacyjne okresy obrazujące zmaganie się z nieszczęściem, ciężką, śmiertelną chorobą mogą przeplatać się ze sobą, wzajemnie nakładać i powracać, by osiągnąć (choć nie zawsze) etap akceptacji, pogodzenia się z bolesną rzeczywistością – dojrzewania – przygotowania do śmierci – porządkowania swoich spraw doczesnych, a może jedynie – zamknięcia, dokonania bilansu życia, powrotu do wiary w ludzi i E. Kübler-Ross – po raz pierwszy przetłumaczona na język polski i wydana w Polsce w 1979 roku – była przez wiele lat jedyną publikacją z zakresu psychotanatologii, a zarazem podręcznikiem – źródłem ogromnej wiedzy dla tych wszystkich, którzy pragnęli zrozumieć ludzkie i własne cierpienie związane z umieraniem i w 1981 roku w Krakowie, dynamicznie rozwijający się w ostatnich latach ruch opieki paliatywnej/hospicyjnej (w roku 1997 zarejestrowano 200 ośrodków opieki paliatywnej i hospicyjnej) obejmuje w Polsce opieką coraz więcej cierpiących chorych, a dzięki szeroko rozwijanej działalności edukacyjnej przed- i podyplomowej oraz społecznej, zmiany zachodzą również w mentalności wielu ludzi przekonujących się o potrzebie wsłuchiwania się w prośby osób umierających i ofiarowania wsparcia i kolejną książkę E. Kübler-Ross pt. Życiodajna śmierć pragnę polecić gorąco tym wszystkim, którzy chcą wzbogacić swoją wiedzę o życiu psychicznym i duchowym umierających i ich rodzin oraz poprawić komunikowanie się z nimi. Lektura książki uświadamia, jak ważną rolę może odegrać każdy z nas towarzyszący umierającemu:Ci którzy mają dość siły i miłości, by trwać przy umierającym w milczeniu, które przekracza słowa, wiedzą, że nie jest to moment ani straszny, ani bolesny, ale spokojne ustanie czynności dr Jacek mego ojcai Seppli Bucher– poświęcamPODZIĘKOWANIATak wiele osób pośrednio czy bezpośrednio przyczyniło się do powstania tej książki, że trudno byłoby mi wyrazić wdzięczność każdej oddzielnie. Dr Sydney Margolin podsunął mi myśl przeprowadzania rozmów z nieuleczalnie chorymi w obecności studentów, uważając to za doniosłą metodę nauczania i uczenia Psychiatrii przy University of Chicago Billings Hospital umożliwił przeprowadzenie tego rodzaju Herman Cook i Carl Nighswonger nie tylko aktywnie brali udział w przeprowadzanych rozmowach, ale wyszukiwali odpowiednich pacjentów w okresach, kiedy napotykałam duże trudności. Wayne Rydberg i pierwsi czterej studenci swoją pasją i zainteresowaniem dopomogli mi pokonać wstępne przeszkody. Wielką również pomocą służyło mi Seminarium Teologiczne w Chicago. Wielebny Renford Gaines i jego żona Harriet wiele godzin spędzili nad moim rękopisem, przez cały czas utwierdzając mnie w przekonaniu, że tego rodzaju przedsięwzięcie ma sens; dr C. Knight Aldrich zaś umożliwiał mi tę pracę w ciągu minionych trzech również dr Edgarowi Draper i Jane Kennedy za przejrzenie części rękopisu, a Bonicie McDaniel, Janet Reshkin i Joyce Carlson za przepisanie go na że wyrazem mojej najgorętszej wdzięczności wobec pacjentów oraz ich rodzin będzie opublikowanie tego wszystkiego, z czego mi się podkreślić pragnę, że wielu autorom zawdzięczam inspirację tej pracy, a wreszcie podziękować wypada tym wszystkim, którzy poświęcali i poświęcają swój czas i uwagę ludziom nieuleczalnie Peter Nevraumont podsunął mi myśl napisania tej książki, a pan Clement Alexandre z Wydawnictwa Macmillan cierpliwie i z ogromną wyrozumiałością towarzyszył mi przy procesie jej tworzenia, za co obaj zasługują na wyrazy dziękuję memu mężowi i dzieciom za ich cierpliwość i za to, że zawsze podtrzymują mnie na duchu, co pomaga mi pracować w pełnym wymiarze godzin, łącząc to z obowiązkami żony i AUTORKIZapytana, czy zechciałabym napisać książkę o śmierci i umieraniu, chętnie wyraziłam na to zgodę. Kiedy jednak zaczęłam rozmyślać nad tym, czego się podjęłam, sprawa okazała się znacznie trudniejsza. Od czego zacząć? Co zamieścić w takiej książce? Co mam powiedzieć ludziom, którzy będą ją czytać, ile mogę w niej zawrzeć z tego, czego doświadczyłam w kontaktach z umierającymi pacjentami? Przecież tyle można przekazać bez słów, tyle odczuć, doświadczyć intuicyjnie, spostrzec, nie zawierając tego w ciągu minionych dwóch i pół roku pracowałam z umierającymi pacjentami i opowiem tu o początkach tego eksperymentu, który tyle dał i tak wiele nauczył wszystkich biorących w nim udział. Nie jest to podręcznik, jak podstępować z ludźmi umierającymi. Jest to po prostu relacja o pasjonującej próbie innego spojrzenia na pacjenta, traktowania go jako odrębnej istoty ludzkiej, która tyle może powiedzieć o sobie w bezpośrednim dialogu, od której tyle możemy się nauczyć o wadach i zaletach szpitalnego podejścia do pacjenta. Poprosiliśmy go, by stał się naszym nauczycielem po to, byśmy się jak najwięcej dowiedzieli o końcowych etapach życia, o ludzkim strachu i obawach, troskach i nadziejach. Przytaczam tu zwierzenia moich pacjentów, którzy dzielili się z nami swym cierpieniem, oczekiwaniem i rozterkami. Mam nadzieję, że te karty zachęcą innych, by nie stronili od „beznadziejnie” chorych, ale by się do nich zbliżyli, gdyż wiele im mogą pomóc w ostatnich godzinach. Nieliczni, którzy się na to zdobędą, przekonają się, że tego rodzaju kontakty mogą być pożyteczne dla obu stron; nauczą się też wiele o tajnikach ludzkiego umysłu, o niezwykłych aspektach naszej egzystencji i wyjdą z tego doświadczenia wzbogaceni, żywiąc może mniejsze obawy co do własnego nieuchronnego przecież końca.– 1 –Lęk przedśmierciąPozwól mi nie prosić, bym unikał niebezpieczeństw, lecz bym bez lęku mierzył się z mi nie prosić o uśmierzenie mego bólu, lecz o siłę, by go pokonać. Pozwól mi nie błagać w przerażeniu o ratunek, lecz żywić nadzieję na cierpliwość, że odzyskam wolność. Spraw, abym nie był tchórzem, co widzi Twą łaskę tylko w powodzeniu, ale pozwól mi znaleźć uścisk Twej dłoni w mej minionych pokoleniach epidemie pochłaniały mnóstwo ofiar. Wysoka śmiertelność niemowląt i dzieci sprawiała, że niewiele było rodzin, które nie straciłyby kogoś we wczesnym wieku. W ostatnich dziesięcioleciach medycyna poczyniła wielkie postępy. Szeroko prowadzone szczepienia niemal wyeliminowały wiele chorób, przynajmniej w Europie i Stanach Zjednoczonych. Wprowadzenie nowych leków, zwłaszcza antybiotyków, spowodowało, że coraz mniej ludzi umiera na choroby zakaźne. Dzięki powszechnej profilaktyce i lepszej opiece lekarskiej dzieci rzadziej chorują i niższy jest wskaźnik ich śmiertelności. Wiele chorób, które zbierały obfite żniwo wśród ludzi młodych i w średnim wieku, zostało zwalczonych. Liczba osób dożywających sędziwego wieku stale wzrasta, co z kolei sprawia, że powiększa się grono ludzi cierpiących na choroby nowotworowe i chroniczne, związane z wiekiem mniej mają przypadków nagłych i zagrażających życiu, za to coraz częściej zwracają się do nich pacjenci z zaburzeniami psychosomatycznymi oraz z problemami przystosowania się i zachowania. Obecnie w poczekalniach u lekarzy wysiaduje znacznie więcej osób, które mają kłopoty natury emocjonalnej, oraz ludzi starszych, którzy nie tylko borykają się z ograniczonymi możliwościami fizycznymi, ale stają wobec faktu samotności i wyizolowania, co przysparza im wiele cierpień i smutków. Większości z nich wcale nie jest potrzebny psychiatra. Wystarczyłyby po prostu większa życzliwość i zainteresowanie przedstawicieli zawodów związanych z wszelkimi problemami człowieka, na przykład duchownych i pracowników socjalnych. Właśnie im staram się uzmysłowić zmiany, jakie nastąpiły w ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci, zmiany, które w sposób zdecydowany przyczyniły się do zwiększenia lęku przed śmiercią i narastania trudności w sferze uczuciowej, które spowodowały konieczność lepszego zrozumienia problemu śmierci i umierania, odpowiedniego doń cofamy się w przeszłość i badamy stare kultury i ludy, widzimy, że śmierć na ogół była dla człowieka czymś odstręczającym, i zapewne zawsze tak będzie. Z punktu widzenia psychiatrii jest to całkiem zrozumiałe zjawisko, a najlepszym jego wyjaśnieniem będzie chyba wewnętrzne przekonanie każdego z nas, że śmierć nie dotyczy go osobiście. Podświadomie nie potrafimy bowiem sobie wyobrazić zakończenia naszego własnego życia tu, na ziemi, i jeśli rzeczywiście stajemy wobec tego faktu, przypisujemy go jakiemuś podstępnemu działaniu z zewnątrz. Krótko mówiąc, w głębi duszy jesteśmy przekonani, że zostać możemy tylko zabici, nie dopuszczamy zwykle do siebie myśli, że możemy umrzeć śmiercią naturalną czy ze starości. Dlatego sama śmierć kojarzy nam się z jakimś gwałtownym czynem, przerażającym zdarzeniem, z czymś, co wymaga kary i pamiętać o tych podstawowych faktach, gdyż są one bardzo ważne dla zrozumienia istoty zwierzeń naszych pacjentów, które w przeciwnym razie byłyby zupełnie musimy zrozumieć, że w naszej podświadomości nie ma rozróżnienia pomiędzy pragnieniem a czynem. Często zdajemy sobie sprawę z naszych nielogicznych marzeń, kiedy to dwa całkowicie przeciwstawne dążenia mogą istnieć równocześnie – to sytuacja oczywista w naszych snach, ale nie do przyjęcia i nielogiczna na jawie. Podobnie jak nasza podświadomość może nie rozróżnić pomiędzy pragnieniem zabicia kogoś w gniewie a samym czynem, podobnie i małe dziecko nie jest w stanie przeprowadzić tego rozróżnienia. Dziecko, które w gniewie życzy matce śmierci, ponieważ nie spełniła jakiejś jego zachcianki, przeżyje boleśnie jej nagły zgon – nawet jeśli to wydarzenie nie będzie związane blisko w czasie z jego złymi pragnieniami – zawsze będzie przypisywało sobie całą albo częściową winę za utratę matki. Będzie sobie – rzadziej innym – powtarzało: „To ja to zrobiłem, to ja jestem odpowiedzialny, byłem niedobry i dlatego mamusia mnie zostawiła”. Pamiętajmy, że dziecko zareaguje w ten sam sposób, jeśli straci któreś z rodziców na skutek rozwodu, separacji czy porzucenia. Często nie traktuje ono śmierci jako zjawiska nieodwołalnego i dlatego niewiele się różni ona dlań od rozwodu, który nie przekreśla widywania się w przyszłości z ojcem czy spośród rodziców przypomina sobie zapewne takie uwagi swoich dzieci: „Pochowam teraz mojego pieska, a na wiosnę, kiedy będą kwitnąć kwiatki, on wstanie”. Może to samo pragnienie odczuwali starożytni Egipcjanie, gdy zostawiali swoim zmarłym pożywienie i różne przedmioty, żeby zapewnić im radość, czy dawni Indianie północnoamerykańscy, którzy chowali swych zmarłych wraz z ich dobytkiem?Kiedy starzejemy się i zaczynamy rozumieć, że nie jesteśmy tak wszechmocni, jak nam się zdawało, że nasze najsilniejsze pragnienia nie są wystarczająco mocne, żeby niemożliwe zmienić w możliwe, strach, że przyczyniliśmy się do śmierci osoby kochanej, zmniejsza się, a wraz z nim i poczucie winy. Pod tym jednak warunkiem, że nie był nadmiernie podsycany. Ślady tego lęku możemy spostrzec na szpitalnych korytarzach, u ludzi i żona latami mogą się kłócić, ale kiedy jedno z nich umiera, pozostałe przy życiu wyrywa sobie włosy z głowy, jęczy i głośno lamentuje, bije się w piersi z żalu, strachu i cierpienia. Odtąd znacznie bardziej niż przedtem będzie bało się własnej śmierci, nadal wierząc w odwieczne prawo odwetu – oko za oko, ząb za ząb: „To ja jestem odpowiedzialny za jej śmierć i dlatego umrę marnie”.Może świadomość tego ułatwi nam zrozumienie wielu starych obyczajów i rytuałów, które przetrwały wieki całe i których zadaniem jest ułagodzić gniew bogów albo ludzi, zmniejszając oczekiwaną karę. Mam tu na myśli posypywanie głowy popiołem, rozrywanie ubrań, welony, płaczki w dawnych czasach – wszystko to, co miało na celu wywołanie litości widzów dla nich, żałobników, i było wyrazem żalu, cierpienia i wstydu. Jawna rozpacz, uderzanie się w pierś, wyrywanie sobie włosów z głowy albo odmowa jedzenia były próbami samoukarania się, żeby uniknąć albo przynajmniej zmniejszyć oczekiwaną karę za przypisywaną sobie śmierć osoby żal, wstyd, poczucie winy nie są zbyt odległe od uczuć gniewu i wściekłości. Żal zawsze zawiera w sobie pewne elementy gniewu. Ponieważ nikt z nas nie lubi przyznawać się do gniewu wobec zmarłej osoby, uczucia te są często ukryte albo tłumione i przedłużają okres żalu lub objawiają się w inny sposób. Trzeba pamiętać, że nie do nas należy ferowanie wyroku, czy takie uczucia są złe lub godne potępienia, winniśmy jednak zrozumieć ich prawdziwe znaczenie i przyczyny i traktować jako coś bardzo ludzkiego. Żeby to zilustrować, posłużę się znowu przykładem dziecka – i dziecka w nas. Pięciolatek, który traci matkę, zarówno wini siebie o to, że go opuściła, jak i gniewa się na nią, że go zostawiła i nie troszczy się o jego potrzeby. Zmarła osoba przekształca się w coś, co dziecko kocha i czego bardzo potrzebuje, ale czego jednocześnie nienawidzi z równą intensywnością, gdyż zostało tego Hebrajczycy uważali ciało osoby zmarłej za coś nieczystego, czego nie należało dotykać. Dawni Indianie północnoamerykańscy wierzyli w złe duchy i odpędzali je, strzelając w powietrze z łuku. Wiele innych kultur stworzyło rytuały, które miały zająć się „złymi” umarłymi, i wszystkie one wywodzą się z tego uczucia gniewu, które nadal w nas istnieje, chociaż nie lubimy się do tego przyznawać. Tradycja kamienia nagrobnego może wywodzić się z chęci zatrzymania złych duchów głęboko w ziemi, a kamyczki, jakie wielu żałobników rzuca na grób, są symboliczną pozostałością tych właśnie pragnień. Chociaż wystrzały na pogrzebach wojskowych nazywamy ostatnim salutem, jest to ten sam symboliczny rytuał Indian, którzy ciskali w niebo dzidami lub strzelali z te przykłady, pragnąc dowieść, że człowiek w zasadzie się nie zmienił. Śmierć nadal jest okropnym, przerażającym zjawiskiem, a lęk przed nią jest powszechny, choćbyśmy nawet uważali, że został opanowany w wielu się tylko nasze podejście do śmierci i umierania, do naszych skazanych na śmierć w kraju europejskim, gdzie nauka nie poczyniła jeszcze tak wielkich postępów, gdzie współczesne zdobycze techniki dopiero zaczęły sobie torować drogę do medycyny i gdzie ludzie nadal żyją tak, jak w Stanach Zjednoczonych żyli przed pół wiekiem, miałam możność zetknąć się w krótkim czasie z ewolucją obyczajów z dziecinnych lat śmierć zamożnego gospodarza z sąsiedztwa. Spadł z wysokiego drzewa i odniósł śmiertelne obrażenia. Wyraził tylko życzenie, że chce umrzeć w domu, które oczywiście natychmiast spełniono. Do swojej sypialni wezwał córki i z każdą rozmawiał oddzielnie przez kilka minut. Chociaż bardzo cierpiał, wszystkie sprawy załatwił spokojnie, rozdzielił swoją własność i zarządził podział ziemi, co miało nastąpić dopiero wtedy, gdy pójdzie za nim jego żona. Poprosił również każde z dzieci, by nadal wykonywało jego dotychczasową pracę i wypełniało jego obowiązki. Wezwał też przyjaciół, żeby go odwiedzili po raz ostatni, gdyż chce się z nimi pożegnać. Choć byłam wtedy małym dzieckiem, nie pominął mnie ani mego rodzeństwa. Pozwolono nam brać udział w przygotowaniach rodzinnych, podobnie jak uczestniczyliśmy w ich żalu. Kiedy umarł, pozostał w zbudowanym przez siebie domu, wśród przyjaciół i sąsiadów, którzy przyszli zobaczyć go po raz ostatni, leżącego wśród kwiatów w miejscu, gdzie żył tyle lat i które tak ukochał. W kraju tym do dziś nie ma sztucznego „pokoju snu”, nie ma balsamowania zwłok ani fałszywego charakteryzowania twarzy zmarłego, żeby udawać sen. Tylko widome oznaki choroby zakrywane są bandażami i tylko ludzi zmarłych na chorobę zakaźną szybko zabiera się z opisuję takie „staroświeckie” obyczaje? Moim zdaniem są one wyrazem naszego pogodzenia się z fatalnym zdarzeniem i pomagają umierającemu; również jego rodzinie pomagają przyjąć ze spokojem utratę kochanej osoby. Poza tym człowiek umierający we własnym domu, w drogim jego sercu otoczeniu, nie musi się do niczego nowego przystosowywać. Jego własna rodzina, znając go dobrze, zamiast środka uspokajającego poda mu kieliszek ulubionego wina, a zapach domowego bulionu może zachęcić go do wypicia kilku łyżek pożywnego płynu, co z pewnością jest zawsze przyjemniejsze niż kroplówka. Nie zamierzam pomniejszać roli środków uspokajających i kroplówek, z własnego doświadczenia lekarza wiejskiego wiem dobrze, że ratują one życie ludzkie i często są konieczne. Ale wiem również, że cierpliwość, przyjazny krąg ludzi i dobre jedzenie mogą zastąpić wiele butelek podawanych dożylnie płynów, i co więcej – taka sytuacja nie wymaga całego sztabu ludzi albo indywidualnej opieki którym pozwolono zostać w domu, kiedy ktoś z rodziny umarł, i które są włączone w rozmowy i dyskusje, mają poczucie, że nie są osamotnione w żalu i wspólnie z dorosłymi dzielą odpowiedzialność i żałobę. W ten sposób przygotowują się stopniowo do tego, by śmierć traktować jako część życia, a doznanie to może sprawić, że szybciej to kontrast ze społeczeństwem, w którym śmierć uważana jest za tabu, rozmowy na jej temat za nazbyt ponure, a dzieci wyłączane są z nich pod pozorem, że byłoby to „ponad ich siły”. Są więc wysyłane do krewnych, czasem z kulawym wyjaśnieniem, że „mama wyjechała w daleką podróż”, albo czymś podobnym. Dziecko czuje, że coś nie jest w porządku, a jego brak zaufania do dorosłych pogłębi się, jeśli owi krewni zaczną się plątać i dadzą jakieś inne wyjaśnienia, jeśli unikać będą pytań, obsypywać prezentami – marnym zadośćuczynieniem straty, o której mu nie wolno mówić. Wcześniej czy później dziecko zrozumie zmienioną sytuację rodzinną i w zależności od wieku i osobowości żywić będzie w sercu wielkie rozgoryczenie i żal, w pamięć wryje mu się to zdarzenie jako przerażające i tajemnicze, będzie miało uraz wobec niegodnych zaufania ludzi dorosłych, z którymi nie można się nierozsądnie postąpiono wobec małej dziewczynki, która straciła braciszka: powiedziano jej, że Bóg tak bardzo kocha małych chłopców, że zabrał Johnny’ego do nieba. Ta mała dziewczynka nigdy nie wyzbyła się wobec Boga swego gniewu, a kiedy w trzydzieści lat później straciła małego synka, ów gniew przekształcił się w depresję by myśleć, że nasz wielki postęp, nasze zdobycze naukowe i wiedza o człowieku dopomogą nam lepiej przygotować siebie i nasze rodziny do tego nieuniknionego zjawiska. Tymczasem do przeszłości należą dni, kiedy człowiek mógł umrzeć w spokoju i z godnością we własnym większe postępy robimy w nauce, tym bardziej zdajemy się lękać śmierci, zaprzeczać jej istnieniu. Jak to jest możliwe?Używamy eufemizmów, staramy się, by zmarli wyglądali jak pogrążeni we śnie, wysyłamy dzieci, żeby je uchronić od niepokoju i zamętu w domu – jeśli chory jest na tyle szczęśliwy, że może umrzeć w domu; nie pozwalamy dzieciom odwiedzać umierających rodziców w szpitalach, prowadzimy długie i zaciekłe dyskusje na temat, czy pacjentowi należy powiedzieć prawdę – problem rzadko spotykany, kiedy umierający pozostaje pod opieką lekarza rodzinnego, który prowadzi go od narodzin aż do śmierci i który zna zalety i wady wszystkich osób należących do że wiele jest powodów, dla których nie chcemy podejść do śmierci spokojnie. Jedną z ważniejszych przyczyn jest fakt, że śmierć teraz stała się pod wieloma względami znacznie bardziej przerażająca, zwłaszcza bardziej samotna, zmechanizowana i zdehumanizowana; czasem nawet z medycznego punktu widzenia trudno określić, kiedy stało się samotne i anonimowe, ponieważ chory często zostaje wyrwany ze swego przyjaznego otoczenia i śpiesznie zawieziony do szpitala. Każdy, kto ciężko zachorował i tak bardzo potrzebował wypoczynku i spokoju, doskonale pamięta, ile przeżył okropnych chwil, gdy kładziono go na noszach, gdy słyszał przeraźliwy odgłos syreny karetki i nerwowe zamieszanie, nim się otworzyła brama szpitalna. Tylko ci, którzy tego doświadczyli, znają niewygody i zimno takiego transportu, a jest to dopiero początek ciężkiej próby – trudnej do wytrzymania, kiedy człowiek czuje się dobrze, niewyrażalnej w słowach, kiedy hałas, światła i rozmowy wokoło są ponad siły ciężko chorego. Powinniśmy więcej pamiętać o pacjencie, tym człowieku przykrytym kocami, i zaprzestać na chwilę naszej nerwowej krzątaniny, która zresztą wypływa z najlepszych intencji, po to, by wziąć go za rękę, uśmiechnąć się do niego czy wysłuchać pytania. Uważam jazdę do szpitala za pierwszy etap umierania, gdyż tak jest w wielu wypadkach. Wyolbrzymiam ją przesadnie jako kontrast wobec chorego pozostającego w domu – oczywiście nie zapominając o tym, że jeśli istnieje szansa uratowania życia ludzkiego w szpitalu, należy chorego koniecznie do tego szpitala przewieźć, nie wolno jednak zapominać o przeżyciach pacjenta, jego potrzebach i pacjent jest ciężko chory, często traktuje się go jak kogoś, kto nie ma prawa do własnego zdania. Inna osoba podejmuje decyzję, czy, kiedy i w jakim szpitalu będzie umieszczony. A przecież tak łatwo pamiętać o tym, że chory również ma życzenia, swoją wolę, że czuje i że ma – co najważniejsze – prawo do więc nasz teoretyczny pacjent znalazł się w izbie przyjęć. Od razu otoczą go zaaferowane pielęgniarki, salowe, stażyści i asystenci; jeden laborant może zaraz pobierze mu krew, a inny zrobi elektrokardiogram. Może przewiozą go do rentgena, gdzie wysłucha uwag na temat swego stanu, rozmowy personelu o tym, jakie pytania należy zadać rodzinie. Powoli, lecz nieubłaganie zaczyna być traktowany jako przedmiot. Nie jest już dłużej osobą. Decyzje często podejmowane są bez zapytania go o wyrażenie zgody. Jeśli się buntuje, dostanie środek uspokajający, a po wielu godzinach oczekiwania i dyskusji zostanie przewieziony na salę operacyjną albo intensywnej terapii, gdzie będzie przedmiotem licznych i kosztownych błagać o wypoczynek, spokój i godność, w zamian za to dostanie kroplówki, transfuzje, podłączą go do jakiejś aparatury albo zrobią mu tracheotomię, jeśli zajdzie taka potrzeba. Chciałby, żeby choć jedna osoba zatrzymała się choć na jedną minutę, tak by mógł jej zadać choć jedno pytanie – ale zamiast tego kręcić się będzie wokół niego kilkanaście osób, bardzo zajętych rytmem jego serca, tętnem albo czynnością płuc, wydzielaniem gruczołów i wydalaniem moczu i kału, lecz nikt nie będzie traktować go jako istoty ludzkiej. Chciałby się stąd wyrwać, lecz byłoby to bezskuteczne, gdyż wszystko się robi po to, by ratować mu życie, a jeśli się to uda, dopiero wtedy spojrzą na niego jak na człowieka. Ci, którzy najpierw zajęliby się nim jako istotą ludzką, mogliby stracić bezcenny czas i nie uratować mu życia! Przynajmniej takie jest rozumowe usprawiedliwienie tego rodzaju poczynań – ale czy tak jest rzeczywiście? Czy naprawdę uzasadnieniem tego coraz bardziej mechanicznego, zdepersonalizowanego podejścia może być nasza własna postawa obronna? Czy w ten sposób powinniśmy podchodzić do pacjenta śmiertelnie albo ciężko chorego i rozwiązywać obawy, jakie w nas budzi? Czy nasze skoncentrowanie się na skomplikowanej aparaturze, na ciśnieniu krwi nie jest rozpaczliwą próbą, żeby zaprzeczyć nadchodzącej śmierci, która tak nas przeraża i przyprawia o taką niepewność, że całą naszą wiedzę przelewamy na maszyny, gdyż mniej się ich obawiamy niż cierpiącej twarzy innej istoty ludzkiej, która raz jeszcze przypomina nam o naszej bezsilności, o naszych ograniczeniach i błędach i co ważniejsze – o naszej własnej śmiertelności?A może należałoby zadać sobie następujące pytanie: Czy stajemy się mniej ludzcy czy bardziej ludzcy? Chociaż książka ta nie ma być w żadnym wypadku osądem, jasne jest, że niezależnie od odpowiedzi pacjent cierpi obecnie więcej – może nie fizycznie, lecz duchowo. A przez wieki jego potrzeby nie zmieniły się, najwyżej nasze możliwości, żeby je do zakupu pełnej wersji książki------------------------------------------------------------------------ I wreszcie Rescatux posiada również szereg narzędzi, które pomogą nam rozwiązać inne problemy, które mogą powodować, że nasz komputer nie działa. Między innymi możemy wyróżnić: Gparted (do partycjonowania). Testdisk (aby pobrać tabele partycji). Photorec (w celu odzyskania usuniętych plików). Gpart (do partycji z terminala). Witaj Sylwio, Twoje BMI na siatkach centylowych mieści się w przedziale pomiędzy 90 a 97 centylem, co oznacza, ze rzeczywiście masz nadwagę. Jak się zabrać do pozbycia się zbędnych kg? Przede wszystkim przeanalizuj swoje dotychczasowe nawyki żywieniowe. Napisz, co robisz dobrze, a co musisz zmienić. Zmiany wprowadzaj powoli, nie wszystko z dnia na dzień, bo może być tego za dużo. Oto wskazówki, od czego trzeba zacząć: 1. jedz regularnie, najlepiej 5 posiłków dziennie, o tych samych porach. Optymalne przerwy pomiędzy posiłkami - 3 godziny (minimum 2 godziny, maksimum 4-5 godzin). Koniecznie zaczynaj dzień od śniadanie, nie później niż 2 godziny po wstaniu z łóżka. Kolację (lekką) zjedz 2-3 godziny przed snem (nie należy opuszczać żadnych posiłków, nawet kolacji). Posiłki powinny być częste, ale niewielkie. Przeciwwskazane jest podjadanie. Uregulowanie na pewno pomoże Ci w przezwyciężaniu ochoty na słodycze. 2. wybieraj produkty zgodnie z piramidą zdrowego żywienia (link w załączeniu Zwróć uwagę na to, aby z produktów zbożowych wybierać tylko pełnoziarniste (grube kasze, chleb razowy, płatki owsiane, ciemny makaron, ryż pełnoziarnisty). Dzięki tym produktom, które powinny być podstawą diety, również łatwiej będzie Ci odmówić sobie słodyczy. Warzywa możesz jeść bez ograniczeń (z wyjątkiem ziemniaków, gotowanej marchewki, gotowanych buraków). Owoce - jedz ok. 300 g dziennie (to mniej więcej tyle co 2 średnie jabłka). Mleko i przetwory mleczne - wybieraj te z ograniczoną zawartością tłuszczu. Jedz chude mięso, ryby (zaleca się 2 razy w tygodniu), jaja, warzywa strączkowe. Z olejów wybieraj oliwę z oliwek i masło, ale tłuszcze spożywaj z umiarem. 3. wyeliminuj ze swojej diety produkty niepożądane tj. fast food, słone przekąski (chipsy, paluszki, krakersy, orzeszki solone), słodycze i pieczywo cukiernicze w tym drożdżówki, słodzone napoje gazowane, tłuste zupy / sosy, tłuste mięso, smażone potrawy, szczególnie te panierowane. Ogranicz produkty z białej mąki (jasne pieczywo, naleśniki, pierogi, Ogranicz także spożycie soli. 4. pij dużo wody - minimum 1,5-2 l dziennie. Prawdopodobnie ze względu na intensywne treningi powinnaś pić więcej. 5. dobrze się wysypiaj Dzięki zastosowaniu powyzszych zdrowych nawyków, oraz utrzymaniu aktywnosci fizycznej na wysokim poziomie, na pewno pozbędziesz się kilku zbędnych kilogramów. Musisz być tylko wytrwała - bezpieczne odchudzanie to ok. pół kg tygodniowo (max. 1 kg). Na pewno na początku nie wszystko będzie Ci się udawało, ale z czasem (moze to potrwac ze 2-3 miesiące) zasady te staną się Twoimi nawykami i będzie Ci bardzo łatwo je przestrzegać. Pozdrawiam Cię serdecznie i zyczę powodzenia, Agnieszka Kuczewska Odzyskać Łaskę • Książka ☝ Darmowa dostawa z Allegro Smart! • Najwięcej ofert w jednym miejscu • Radość zakupów ⭐ 100% bezpieczeństwa dla każdej transakcji • Kup Teraz! Opublikowano na ten temat Religia from Guest Odpowiedź Guest Myślę że spowiedź pomaga odzyskać Łaskę Bożą gdyż spowiadamy się z własnych grzechów które popełniliśmy a które zostaną nam wybaczone i otrzymujemy łaskę Bożą . 109 23 247 182 8 446 169 85

napisz co pomaga nam odzyskać łaskę